piątek, 22 listopada 2013

Jadę.

Jestem w dupie.

Takimi słowami zaczęłam pisać w poniedziałek. Ale potem był wtorek, no a kolejno potem środa i. Po środzie coś było, prawda? Dzielnie dotrwałam do piątku. Z ciszą. Tak dzielnie, jak dziecko, które powstrzymuje łzy nie dostając zabawki w sklepie. I histerię. Nigdy nie wystawiono mnie na taką próbę. Byłam rozpuszczana, rozpieszczana. Może dlatego teraz nie potrafię sobie poradzić. Moje rozwiązywanie problemów polega na pozorowaniu, że bez problemu sobie z nimi poradzę. Wtedy nie dostaję lalki, którą chcę. Albo dostaję, ale taką bez głowy.

Mleko. Tato kup mi mleko, jak będziesz wracał. Bo jestem głupia.

Kiedyś się obudzę i będzie śnieg. I będę sama. I będzie śnieg. Zastanawiam się, kiedy mnie zaskoczy. Pierwszy śnieg jest zapowiedzią świąt, wobec których co roku mam wielkie oczekiwania. Wielkie, magiczne oczekiwania. A potem norma. Nie umiałabym żyć bez świąt. Bez najsłodszych słodkości od których waga wskazuje error. Bez kupowania prezentów, dostawania prezentów. Bez tego całego szaleństwa. Nie, komercyjność mi nie przeszkadza. Nie przeszkadzają mi ludzie nucący Last Christmas, reklama Coli, Kevin ani kolejki w sklepach. A najbardziej nie przeszkadzają mi pierniczki. Pyszne pierniczki. To idealne święta? Można tak powiedzieć.

To chyba za wcześnie, żeby dać się wciągnąć w świąteczny klimat. Ale w sumie... co mi tam. :D

Może i dwa razy do tej samej rzeki się nie wchodzi. Ale to dlatego, że za każdym razem kiedy znów wchodzimy do tej rzeki, jest ona inna (czegoś ten Świat Zofii nauczył). Nie popełniam dwa razy tych samych błędów. Uczę się. Analizuję. NIE POPEŁNIAM.

Racja. Jestem ekstrawertykiem. Ja i moje wrażanie uczuć idą w jednym pakiecie. Wszystko albo nic.

Dziś lubię płakać.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz