niedziela, 11 października 2015

***

Siedzę wciąż w tym samym miejscu. Każdy dzień jest podobny do poprzedniego, ale w każdym mam całkiem inne pokłady nadziei. Codziennie boję się, z jaką myślą będę się kładła. I codziennie kładę się z nadzieją, że jutro może coś się zmieni. Żyję w stagnacji i nie umiem z niej wyjść. Błędne koło w którym sama dodatkowo się kręcę. I gdybym jeszcze w tym wszystkim wiedziała, czy jest dobrze czy jest źle. Nie potrafię czegokolwiek określić ani nie chcę. Czekam pozwalając wszystkiemu trwać, bo przecież wierzę, że kiedyś to trwanie stanie się miłą wiecznością. Tyle we mnie już się zmieniło, tyle umarło, tyle się zrodziło, ale przecież w którymś miejscu trzeba się zatrzymać. Więc siedzę. Tylko zatrzymałam się w martwym punkcie i strach przed jakimkolwiek krokiem w przód paraliżuje wszystkie mięśnie.

W którymś momencie przestałam wierzyć w przypadki a zaczęłam w przeznaczenie. To naprawdę pomaga, choć jest kolejną naiwnością, z którą kiedyś przyjdzie mi się zmierzyć twarzą w twarz. Mam wrażenie, że gotuję sobie pełną wyzwań przyszłość, budując nastawienie "martwić będę się później". No i potem się martwię zaległymi sprawami a teraźniejsze przedłużają dług. Nikt nie powiedział, że będzie łatwo, ale też nikt nie wmówi mi, że nie dam rady. Oko w oko z własnym strachem. I choć on ma wielkie oczy, to ja się nie poddam.