środa, 28 maja 2014

Zaproszona.

Because I'm happy!

Oczywiście, że jestem szczęśliwa.
Moje pierwsze osobne zaproszenie na wesele.
Dostałam.
Na sierpień.
Będzie, będzie zabawa.
Będzie się działo.
Jaram się.
Wewnętrzno-zewnętrznie.
Sukienkę kupić trzeba.
I tańczyć.



poniedziałek, 26 maja 2014

Wyjazdowo.

Żyję wczorajszyzną.

Więc to była ta prawdziwa rzeczywistość.

Uśmiechy. Uśmiechy. Tulenie. Uśmiechy. Nie wiem. Chyba to lubię. Lubię być blisko ludzi, śmiać się blisko ludzi. Bo przecież siedzenie do nocy może dawać szczęście. Może je dawać bycie chmurką. I rozmowy.
Ten wyjazd chyba nie mógł być lepszy. Po powrocie czuję pustkę. Ja sama, pokój sam. Siedzimy tak we dwójkę. On zabałaganiony, ja zasmucona. I do tego chora. Wiem, że czasem za dobrze wszystko odbieram i za bardzo się przywiązuję. Ale przecież przyjdzie jeszcze czwartek. I wtedy usnę bezpowrotnie. Uśnie ten rok. Rok czwartkowego dopełnienia dnia, który zawsze dawał mi trochę mocy. Nie lubiłam czwartków, ale na jakiś sposób wydawały mi się przyjemne, kiedy wychodziłam ze szkoły. To wychodzenie było lepsze niż w inne dni tygodnia. Może i to moja wina, że tak się wszystko potoczyło. Wszyscy się wykruszyli. Poszli tam, skąd przyszli. Wiem, że mam w tym swój wkład. Trochę mi ciężko z tym. Ale nic nie zmienię. Nauczyłam się trochę nie żałować. Muszę jeszcze nauczyć się nie przejmować.

Było trochę szalenie. Zdecydowanie. Dyskusje bardzo burzliwe. Nie umiem czasami wytłumaczyć o co mi chodzi. Nie umiem wyjaśnić. 

Walasku, Ty jesteś po prostu super. Super super.


Taekwon-do. I tak jestem mistrzem. I geniuszem. 

Hobbit. Ścierka. Frotka. Cokolwiek.

Wszyscy tacy best-friends.

Słity.

Krew sabotażysty krąży w moich żyłach. 

Chyba się w końcu uwolniłam od tej wędrówki zmierzającej w ślepą uliczkę. 

D
Z
I
Ę
K
U
J
Ę



wtorek, 13 maja 2014

Absurd.

Nie jestem tym ptakiem, który może polecieć tam, gdzie tylko chce.

Byłam już tam, potem tu i znów wróciłam tam. A teraz czuję się jak wtedy. Ten sam zapach, ta sama pogoda, ta sama pora. Idę. Rok po roku, krok po kroku. Idę. Z moim światem już tak bywało, że odchodził i wracał. On mnie chyba nie lubi. Właściwie nie ma za co. Rzadko jestem wdzięczna. Nie wiem nawet komu być powinnam. Sobie? Za te wszystkie zagmatwane myśli niedające spać po nocach? A może za to, że nawet teraz nie stoję na pewnym gruncie? No i jeszcze za to, że sama się zapuszczam w drogę bez powrotu. Tak, jak najbardziej jest za co. Mogę biec daleko, ale przed tym nie zdołam uciec. Kwitnie ten bez. I czy będę zdążać na wprost, czy gdzieś skręcę - i tak nic się nie zmieni. Są takie rzeczy do których każda droga prowadzi. To te niemożliwości.

A potem już tak jest, że jestem sobą zawiedziona, bo miałam do zrobienia więcej, niż zrobiłam w rzeczywistości. Bo ludzie uciekli, a miałam im tyle do powiedzenia. Bo noc się skończyła, a gwiazd nie policzyłam. Bo uśmiech zniknął. Tak, to był piękny poemat. Ale gdzieś miał swój koniec. A ja byłam tak skupiona na chęci jego zauważenia, że go przeoczyłam. To chyba musiało mieć miejsce prędzej lub później, ale nie należę do tych osób, które wiedzą " na stówę" i zdarza mi się na tym potykać i odgrzebywać w nocy.

Tak niewiele potrzeba, by znaleźć, a tak wiele by szukać. Może to absurdalne. Ale kiedyś taka się stałam. Popsuta. Chyba nic nie jest na swoim miejscu. A już na pewno nie ja. Kiedy uświadomiłam sobie, że większość moich myśli kręci się wokół jakiegoś fikcyjnego świata, którego już nie ma, postanowiłam, że przestanę być małą dziewczynką. Ale od jutra. Któregoś tam. Na razie będę dalej pogrążać się w tej własnej historii, którą już przeżywam sama.

Popsułam się, ale chyba w najlepszy sposób, jaki mogłam. Wszystko jest przecież czegoś warte. Tylko nie umiem pokonać tych blokad. Nikt ich nie umie pokonać. A przecież to nie może być takie trudne. Nie może być trudne.

Tęsknota jest złodziejem czasu.

"Its not right but its okey"

Whatever.

poniedziałek, 12 maja 2014

Bam.

Wiem, że już wyżej nie dam rady się wznieść. Szczególnie, kiedy siedzę w moim miejscu "pod chmurką" kryjąc się przed innymi. Wyżej to już tylko gwiazdy. A ja nią nie jestem. No i udaję niewidzialną, bo dzisiaj nie mam ochoty z nikim rozmawiać. Wróciłam zmęczona, głodna, zdenerwowana i smutna. I w innych tragicznych nastrojach, które razem mnie zwyczajnie dobijają. Bo co mogę zrobić. Właściwie to jest dość mała największa katastrofa życiowa. Ale nad nią teraz nie ma nic. Unikam rzeczy na których mi nie zależy, a te na których mi zależy unikają mnie. Czy jest mi smutno? Płakałabym bez opamiętania, ale wtedy znów zagnieździłabym się w jakiejś paranoi, nie chciałabym wychodzić z domu, a myśli bym ograniczała do tematu śmierci. Oczywiście, że jestem optymistką. Przecież wszystko będzie dobrze. BĘDZIE DOBRZE. Nieważne, czy to mówię ja, czy dziwna pani z YouTube. Po prostu porażki mnie bolą coraz bardziej, choć powinno być odwrotnie. Ale przewiduję, że jutro będzie padać i że będzie dobrze. Ale z tym drugim jeszcze poczekajmy. Bo jutro raczej nie będzie dobrze.



"'Cause even the stars they burn
Some even fall to the earth
We got a lot to learn
God knows we're worth it
No I won't give up"




czwartek, 8 maja 2014

Instrumenty.

Chyba jednak nie umiem grać na żadnym instrumencie. To wymaga cierpliwości i zgrania. Harmonii. A ja biorę się za jedno, odkładam, biorę się za drugie. Dlatego ani nie potrafiłam grać na Keyboardzie, a teraz nie idzie mi z Gitarą. Choć z tym drugim mam większe doświadczenie. Ale jak można żałować Gitary, kiedy nadal stoi w pokoju i mruczy od czasu do czasu, gdy przypadkiem się potrąci strunę. Ale ten dźwięk jest bardziej irytujący niż zachęcający do grania. Keyboard miał w sobie magię. Ale przecież po co ją było doceniać, kiedy jeszcze była. Zresztą ile ja miałam wtedy lat. Nie można tu było mówić o docenianiu czegokolwiek. Coś się chciało mieć i albo się to miało, albo nie. Natomiast moje doświadczenie dotyczące instrumentów było znikome. Choć przecież kiedyś tam się miało te Cymbałki czy Flet, Tamburyno czy Trójkąt. Ale przy takich instrumentach nie można do końca zrozumieć, jak to wszystko działa. Nie można odkryć piękna tych dźwięków w ten sposób, jak mając te, które mi było dane mieć bardziej. Coraz częściej dochodzę do wniosku, że jestem urodzoną solistką wokalistką. Bo każdy mój duet - czy z człowiekiem, czy instrumentem, zawsze okazywał się fiaskiem. Keyboard należy teraz do innego właściciela, który, mam nadzieję, dba o niego i wraz z nim tworzy piękną kompozycję. A gitara nadal jest trochę przywiązana do mnie i nie daje mi spokoju, bo przecież swego czasu granie na niej było moim marzeniem. Ale chyba jestem porażką w spełnianiu jakichkolwiek marzeń. Ale teraz chcę tylko śpiewać. Solo. I być solo.





"So maybe I'm a masochist

I try to run but I don't wanna ever leave.
Til the walls are goin' up in smoke with all our memories."