niedziela, 9 lipca 2017

Szaleństwo.

Dalej to nie jest to. To nie jest ten moment w którym jestem w stanie powiedzieć, że znam siebie do końca i umiem określić w jakim stanie aktualnie się znajduję, ale jest to ten moment, kiedy wiem, że coś się zmienia i chyba na lepsze. Nie z życiem, ale ze mną. Za mną już trochę głupot, których, wiadomo, nie zmienię i nie zapomnę, ale które w końcu i tak stracą na znaczeniu. Uczenie się na błędach to nie zawsze łatwy orzech do zgryzienia. Bywa, że wystarczy przeboleć i już się wie, ale czasem problemy podchwytliwie łapią za gardło i znowu robi się to samo, tak samo źle, tylko z innej perspektywy. Trudno być świadomym w pełni. Jak szybko leci ten czas, nieubłaganie. Rok pierwszy odhaczony. Ale chyba nie byłam gotowa na studia, nie na taki ich tryb. Dopiero teraz mogę powiedzieć, że wiem, jak zorganizować sobie rok, żeby go nie sprzedać za lenistwo i inne takie jego formy.

Robię często wszystko na odwrót. A teraz w ogóle wszystko jest na odwrót. Takie nie-aniowe. Paradoksalnie cały ten rok nie był w moim stylu, a to co teraz się dzieje, choć najbardziej nie-aniowe, sprawia, że chyba wrócę do normalności. Mam w końcu coś, co mnie naprawi, naprawi te wszystkie lata, nie tylko ten jeden rok. Próbuję nie być spłoszoną sarenką. Bo czasem nawet jeśli syrop smakuje i leczy, to i tak jest gdzieś strach, że to lekarstwo i nie powinno smakować. Głupie porównania. Głupie myślenie.

Ja stanowczo nie mogę myśleć. Za łatwo przychodzi, za długo odchodzi. Za łatwo daję się wplątywać we własną pułapkę. Im mniej myślę, tym mniej obaw. Chcę znów spróbować popłynąć z biegiem rzeki, kroczyć nie myśląc, gdzie dojdę, ale skupiać się na każdym kroku. Wiem, że czasem mi to pomagało. No i nie chcę znowu być tą złą. I nie chcę się bać, że taka będę.


poniedziałek, 6 marca 2017

Może czasami już nie jestem sobą. W sumie to nie wiem. Co to tak właściwie znaczy. Codziennie się zmieniam, bo albo idę do przodu albo się cofam. Tak naprawdę każdego dnia mam sobie wiele do zarzucenia, czasem więcej, czasem mniej, ale nigdy nie uważam, że zrobiłam wszystko tak, jak powinnam. Choć zdarza się, że są te lepsze dni. Walczę ze zmianami, bo sama nie wiem, czy je lubię, czy nie. A bezpieczniej jest stać w miejscu. Mniej się moknie stojąc w miejscu niż biegnąc. Ale może warto ryzykować, bo może szybciej znajdzie się jakiś daszek. Ale ja jeszcze tego nie wiem. Bo jeszcze się uczę. I jak zwykle jestem oporna na naukę. Próbuję zrozumieć, dokąd sama zmierzam. W którym kierunku się zmieniam. W którym kierunku idzie moje życie i kiedy nabiorę tej pewności, że to ten kierunek, którego bym chciała i z którego bym była dumna. Nie mówię, że mam ciężko. Ale właśnie, kiedy jest łatwo, najprościej się w tym pogubić, popełnić najwięcej błędów. Brak dyscypliny. Tak wygląda moje życie. Kiedyś trochę więcej miałam tych hamulców, ale gdzieś po drodze się wyrobiły, wytarły, zepsuły, jedynie to, czego się nauczyłam,  jest jakąś gwarancją zaufania do samej siebie. Tyle że dyscyplina też jest jakimś rodzajem odruchu warunkowego, który choć nie szybko nabywamy, to szybko możemy zatracić w pośpiechu. To trochę jak napad głodu po jakimś czasie diety czy efekt jojo. Gdy za bardzo sobie czegoś zabraniamy, to gdy hamulce puszczą, można zajechać dużo dalej niż wcześniej, przekroczyć granicę dużo bardziej niż by się to zrobiło wcześniej. Może czasem trzeba zrobić ten mały błąd i się na nim czegoś nauczyć, niż zabraniać sobie, wiedząc, że się nie wytrzyma. Bo można zrobić taki błąd, który będzie o wiele ciężej zaakceptować i naprawić.