wtorek, 16 grudnia 2014

Jakoś.

Kiedyś postawię tę grubą linię oddzielającą mnie od podłych rzeczy. Mogą tworzyć za nią jeden wielki bałagan, byle z dala ode mnie. Wiecie kim jestem? Jestem buntowniczką. Może tego do końca nie widać, ale się buntuję. Przeciwko temu całemu złu, przeciwko niesprawiedliwości. Przeciwko popapranej codzienności, której elementy odchodzą zupełnie od konwenansów. Bunt. Nie umiem się nie wzburzać, kiedy coś mną targa, kiedy coś jest sprzeczne. Równanie sprzeczne. Bo zero nie równa się jeden. Nie rozumiem tego. Zawsze chciałam latać. Teraz sobie tak frunę w przestrzeni i niby dotykam tego szczęścia, niby smagam je opuszkami, ale to dalej nie jest to. Ja wiem, że upadnę. Zawsze, kiedy byłam szczęśliwa, nie myślałam o tym, że niedługo może spotkać mnie nieszczęście. A ostatnio tak bywało. Nie wiem czy gorzej jest być nieszczęśliwym, czy szczęśliwym i myśleć o nieszczęściu. Tak wyglądały ostatnie miesiące. Nie wiem co czuję. Chyba to już ten moment. Chyba dość. Wiem, że idzie koniec roku, idzie jego podsumowanie. Wyrok. Może to zbyt ostre słowo. Czy w tym roku będę ostra? Chyba mniej, niż powinnam. A może nie powinnam wcale. A jeśli już, to tylko wobec siebie. Surowa Ania dla surowej Ani. Tak, mniej więcej coś w tym stylu. Po prostu boję się wyrywać z radością do życia, bo znów coś mi spuści kubeł zimnej wody na głowę i moje szczęście znów się rozchoruje. Dbanie o nie nie jest takie łatwe. Trudno je uleczyć, poradzić sobie. Ale spoko. Jest spoko.




sobota, 6 grudnia 2014

Robaczek.

Bywa, że czuję się jak mały robaczek, którego tak łatwo jest zdeptać, tak łatwo jest zgnieść i tak łatwo jest zmieść z powierzchni ziemi. Taki okruszek, który wystarczy strzepnąć. Silny ze mnie okruszek, bo nie ruszy mnie podmuch powietrza. Wytrzymałam wichury i wytrzymałam tornada. Ale znikam przez podeszwę buta, która nie zostawia po mnie śladu. Kto zobaczy kropelkę krwi na krawężniku. Kto zobaczy ból, który wyparuje wraz z mym odejściem. Tak właśnie się czuję. Im staję się silniejsza, tym ta podeszwa jest cięższa i nie umiem sobie z nią poradzić. Problemy się nie kończą. Problemy narastają. Życie narasta. Dlaczego ja jestem jedna, a podeszw są miliony? I dlaczego to tak boli. Czasem kładę się spać z uśmiechem na twarzy i z poczuciem, że jestem ważna. A czasem z trudem powstrzymuje łzy goryczy, która się we mnie kumulowała cały dzień. Byle zasnąć, byle zasnąć. Byle się nie dać złym myślom. Byle skakać po chmurach a nie po rozżarzonych węglach. To jest takie życie z dnia na dzień. Od słowa do słowa. Trochę jak wyrywanie płatków ze stokrotki mówiąc "kocha", "nie kocha". Czy dzisiaj życie mnie kocha? Jestem perfekcjonistką szczęścia i pedantką w tej dziedzinie. Mogę mieć posprzątane, wszystko może błyszczeć i świecić, ale wystarczy, że jeden obrazek krzywo wisi, nie potrafię żyć normalnie. Za to przy wielkiej demolce i brudzie, gdy obrazek wisi prosto potrafię się trzymać. Moje szczęście tkwi w szczegółach, które potrafią je całe rozsypać na kawałeczki albo naprawić w sekundę. Żyję w świadomości własnej naiwności i nie wiem, co mam z tym zrobić. Oszukuję się, że to nie moja wina, że jestem naiwna, że się przejmuję. Dobrze wiem, że moja, ale wolę poprawiać ten obrazek, kiedy tylko mogę i cieszyć się jego ustawieniem, jak długo mogę. To jest naiwność i głupota. Mówią, że głupim żyć jest łatwiej. Mi nie jest. Gryzę się.