poniedziałek, 6 października 2014

Śmierć.

Koszmar. Nie wiem, dlaczego boję się nocy, skoro to w dzień to wszystko się zdarza. Te najgorsze rzeczy, koszmary, z których nie mogę się wybudzić. Śmierć i inne kataklizmy. To wszystko mnie tak wewnętrznie zabija. No już. Wstawaj. Obudź się. Wyjdź z tej fali nieszczęść. Nie mogę już dłużej o tym słuchać. Cierpię. Cierpienie nigdy nie było mi bliższe. Silna dziewczynka istnieje tylko w moich marzeniach. Nawet one teraz nie mają znaczenia. Boję się, że się zamknęłam w teraźniejszości. Tak na amen. Każdy dzień przynosi strach, panikę. Serce dobija się, by wyjść z klatki piersiowej. I jak ja mam to wytrzymać? Kim jestem, by to wytrzymywać? Myślałam, że potrafię wytrzymać silny ból psychiczny. Potrafię. Tylko jaka to jest sztuka, kiedy ten ból był wciąż obciążony tą samą przyczyną. Uderzanie wciąż w tę samą rękę kilkadziesiąt razy sprawia, że staje się ona wytrwalsza na ból. Nie znaczy to jednak, że nie jest to uderzenie. Teraz dostałam w twarz i w serce. Czuję się zdeformowana. Wpatruję się w jeden punkt nie zauważając otoczenia. Nie umiem żyć. Zapomniałam, jak to się robi. Żyję śmiercią. Żyję bólem. Żyję smutkiem.

Czy to mnie uczyni mocniejszą? Czy to ma jakiekolwiek znaczenie? Cały czas zależy mi na jednym. Na życiu. Moje doświadczenie podpowiada mi, że ludzie mogą mnie ranić, krzywdzić i mieszać z błotem. Mogą mnie nie rozumieć, krytykować i wyrzucać ze swojego życia. Mogą mi niszczyć życie. Kiedy jednak ta linia waha się między życiem i śmiercią, zaczyna się robić ciężko. Nieważne, czy stoję na tej linii ja, czy ktoś inny. Śmierć i życie. Życie i śmierć. Boję się.

Wszystko zamienia moje życie w jeden wielki koszmar. A ja mam być silna. Absurd.