sobota, 7 czerwca 2014

Karetka.

Ioioioioioioio. Dobra, trochę koloryzuję. Nie było żadnego ioioio. Było "ekhe ekhe ekhe", a potem "Boguś, nie denerwuj mnie". I droga niczym labirynt. To bardzo śmieszne przeżycie.

Wenflon nie chce się zaprzyjaźnić z żadną żyłą, co zrobić. Krew się leje tu i tam, ale tylko troszeczkę. Minuty upływają, ale też tylko troszeczkę. Kaszel kaszel kaszel. Oddech raz, lecz niepełny. Cały czas niepełny. I cały czas. Siedzisz sama. Ciemno. Nawet słyszysz znajome głosy, ale to nie one. Chcesz kogoś przytulić. "Spokojnie" Ci mówią, ale Ty jesteś spokojna. Po prostu nie możesz oddychać. Bo. No właśnie, nie wiesz dlaczego. Chce Ci się płakać z samotności. Nadal chcesz kogoś przytulić. Mocno. Wolisz umierać wśród ludzi, niż być ratowana w samotni. Oddychasz. Dalej nie potrafisz przestać kaszleć. Dusisz się. Jest Ci niedobrze, głos się deformuje, łzy lecą z oczu. Przytulenie by pomogło. Obecność by pomogła. Ale wiozą Cię tam, gdzie ma być lepiej. Tam, gdzie wenflon ma pasować i faktycznie pasuje. Gdzie ludzie starają się Ci pomóc, ale nie pomogą w samotności. Nie interesują się. To tylko magicy w szarych fartuszkach. Bardzo sympatyczni. I pik pik pik. Chuchasz, dmuchasz w dziwny sprzęt, a on paruje. Siedzisz sama i sama. Patrzysz tu i tam. Dobrzejesz i męczysz się jednocześnie.

A potem wracasz do normalności, jakby nic się nie stało. Ta krótka, jak wycięta z filmu klatka pęka niczym bańka mydlana. Czy to się zdarzyło?

To był dziwny dzień. Wykaszlałam go w pół godziny. Ale i tak był fajny. Wszystko ostatnio jest fajne.

Tylko nadal bym wszystkich przytulała. Taki mam czas ;_;


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz