wtorek, 22 października 2013

Wnętrze.

"Zrobiliśmy wszystko co w naszej mocy, ale niestety się nie udało", "nowotwór ma już swoje przerzuty na innych narządach" "zostały panu 2 miesiące życia". Takie zdania to dla lekarzy codzienność. Nie wyobrażam sobie przyzwyczajenia się do bycia katem. Mimo iż nie ścinają głów, ani nie wstrzykują trucizny, to oznajmiają wyrok, który jest początkiem końca. Albo dokładnie końcem. "Kobieta chirurg, to ani chirurg ani kobieta". To chyba mój ulubiony cytat z "Chirurgów". Jest w tym trochę racji, bo choć empatia do ludzi jest potrzebna w tym zawodzie, to kobiety kategorycznie stawiają całe swoje życie na podłożu emocjonalnym, a przy słabym charakterze i zbytniej uczuciowości jedyne jakim lekarzem pozostaje się stać, to psychiatrą i samemu się leczyć. Przeraża mnie fakt, że po (przypuśćmy) zdaniu matury na wysokim poziomie, dostaniu się na medycynę, zakuwaniu rzeczy, o których nigdy mi się nawet nie śniło, latach specjalizacji, w końcu zostaję tym lekarzem i koniec końców jest taki, że ląduję w Rybniku, a co gorsza Lubiążu na wydziale psychiatrycznym jako pacjent. Boję się zostać z brakiem pomysłu, co dalej.

Od dłuższego czasu mam ochotę wiedzieć wszystko. Tym sposobem nie wiem nic. Bardzo często dopada mnie mania myślenia "muszę być w czymś najlepsza". A następnie jest pytanie: w czym? Zastanawiam się, czy mam w sobie na tyle oddania, żeby poświęcić się jednej rzeczy. Czy jest coś w stanie tak mnie zainteresować, żeby tylko w to się wgłębiać? I wtedy sobie odpowiadam. Było coś takiego. Biologia.

Ten okres wahania być-albo-nie-być-lekarzem jest chyba najlepszym momentem, by zacząć dowiadywać się o chorobach, operacjach, szczegółowych zagadnieniach z dziedzin anatomii. Albo się wkręcę, albo wykręcę. Choć póki nie zobaczę, to nie uwierzę, że jednak nie jestem humanistką.

Błąkam się ostatnio i błąkam. Niby jest normalnie, ale mam wrażenie, że czegoś istotnego mi brakuje. Czegoś.

Mijam często na ulicy ludzi, z którymi wiążę jakieś wspomnienia. A teraz pozostaje zwykłe "cześć", jako oznaka tego, że się jeszcze pamiętamy. To nie to, że się przestaliśmy lubić. To raczej ironia życia, które nie pozwala nam pozostawać na dłużej z tymi samymi ludźmi. A przynajmniej nie za każdym razem.





I jak tu nie być dumnym z najukochańszego chrześniaka na świecie. Ale to pierwsze pytanie po urodzeniu: "Czy aby nie jest rudy?". I nie jest. Już 10,5 miesiąca. Najsłodszy słodziak nad słodziakami.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz