Boję się, że kiedyś zapomnę te wszystkie dobre chwile, które przeżyłam. Wiem, że są takie, które już poszły w niepamięć. Niektóre żyją w rzeczach, zapachach, nutach. Boję się, bo to jedyne, co jest dla mnie cenne. Nie mam pasji, nie mam myśli, które mogłyby mnie gdzieś w życiu doprowadzić. Ale mam wspomnienia, których częścią są ludzie, których dawno przy mnie nie ma.
Pożegnań nigdy nie znosiłam łatwo. Wpływały na mnie zdecydowanie źle. Od któregoś momentu jestem chwiloholiczką. Nic nie wprawia mnie w taki trans, jak dobrze spędzony dzień. Początki irytowały mnie nadziejami, które ze sobą niosły. Nadziejami, które potem musieliśmy wszyscy wypuścić na wolność, bo w innym przypadku zostałyby naszymi dręczycielami. Ale zarówno w przypadku pożegnań, jak i początków miałam zawsze wątpliwości. I jak w jednym, tak i w drugim zdarzało mi się je powtarzać w nieskończoność. Jedni mówią, że lepiej jest zaczynać, niż kończyć. Inni znów odwrotnie. A ja nie potrafię dojść z sobą do porozumienia, bo nigdy, ani jedno, ani drugie nie przychodziło mi ze szczególną łatwością. Trudno jest zaczynać pisanie. Bloga, książki, piosenki. Zacząć ćwiczyć. Zacząć rozmowę. Trudno kończyć przyjaźń, pasję, związek. Trudno jest kończyć sen i zacząć nowy dzień. Tak naprawdę pomiędzy tym krążymy całe życie. Trudno jest zabrać pierwszy oddech i ostatni. Najgorzej, gdy pierwszy jest jednocześnie ostatnim.
Miałam sobie odpuścić już wiele razy. Tak na dobre. Zdarza mi się wmawiać samej sobie, że spaliłam ten most, a budowniczym nie jestem, żeby coś z tym zrobić. Ale jak mogę wszystko zostawić za sobą, kiedy pamiętam te spojrzenia. Co się zdarzyło, to się nie powtórzy. Ale tamte dni nie umierają.
![]() |
wolę soczewki. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz